Choć miałem poczekać do połowy maja z przenoszeniem moich hydroponicznie uprawianych pomidorów na zewnątrz, postanowiłem zaryzykować, bo wewnątrz zaczynały istotnie zasłaniać sobie światło a prognozy pogody wskazują, że zimni ogrodnicy w tym sezonie nie zaskoczą nas przymrozkami.
Pomidory w szklarni stoją w dwóch rzędach, po cztery krzaki w każdym. Jeden rząd mieści wszystkie prototypowe pojemniki, drugi wszystkie tego rodzaju co w naszych systemach DWC. Każdy rząd zawiera po jednej odmianie każdego z uprawianych przeze mnie pomidorów w tym sezonie. Jako, że miejsce w szklarni jest na wagę złota, ciężko zrobić dobre zdjęcia, ale mam nadzieję, że można z nich mimo to coś wynieść.
Pogoda dopisała i nie musiałem specjalnie przejmować się szokiem, który pomidory doznałyby po wystawieniu na nowe, ekstremalne warunki. Dzień po przeprowadzce do szklarni był pochmurny i dość chłodny, więc krzaczki miały czas przyzwyczaić się do nowych okoliczności.
Podczas przenosin dostrzegłem na niektórych krzakach pierwsze maleńkie owoce, których wcześniej nie widziałem. Oczywiście znalazłem także kilka dodatkowych pędów, które bez zbędnej zwłoki usunąłem, trzymając się postanowienia o prowadzeniu każdego krzaka na jeden pęd. Wszystkie rośliny kwitną i mają na tym etapie jedno lub dwa grona.
Najmniejsze krzaki w mojej szklarni to oba Moskviche, które ponadto niemiłosiernie się skręcają, ale z ubiegłego sezonu pamiętam identyczne fochy tej odmiany, która mimo to okazała się być plenna i owocowała jako pierwsza.

