Kilka miesięcy temu opisywałem proces karmienia moich roślin owadożernych i wspomniałem o tym, że moje rosiczki są akurat w trakcie kwitnienia. W końcu nadeszła pora zebrać owoce tego kwitnienia… Choć może precyzyjniej – nie owoce, tylko nasiona ;)

O ile w przypadku rosiczki przylądkowej kwitnienie nie jest ryzykownym procesem, o tyle w przypadku muchołówki, która znacznie więcej energii poświęca na budowę łodygi kwiatowej, proces ten może zakończyć się śmiercią rośliny. W szczególności w wypadku uprawy wewnątrz. Niezależnie od tego jak bardzo byśmy się starali, odtworzenie naturalnych warunków wzrostu muchołówek we wnętrzach jest niemożliwy, dlatego rośliny rosnące wewnątrz mają gorszą pozycję już na starcie. Z tego powodu pędy kwiatowe muchołówek przycinam, gdy tylko je zobaczę.

uprawa_rosiczka_muchołówka09.jpg
Moje rosiczki wysiewane w różnych okresach w trakcie kwitnienia

Wracając jednak do tematu rosiczki. Kwitnienie trwało około 4 tygodnie od momentu pojawienia się zalążka pędu kwiatowego, do zamknięcia ostatniego kwiatu. Mniej więcej codziennie otwierał i zamykał się nowy kwiat, co zawsze cieszy oko. Po dwóch miesiącach od zamknięcia się wszystkich kwiatów, łodyga kwiatowa zaczęła brązowieć, co było dla mnie sygnałem, że roślina gotowa jest do zrzutu nasion. Jako, że nie chciałem, aby nasiona spadły do obecnej, już przepełnionej doniczki, obciąłem cały pęd kwiatowy.

Przed zabiegiem miałem wątpliwości, czy uda mi się łatwo wyciągnąć z kwiatów nasiona, jako, że nasiona są nie większe niż ziarnka piasku. Wątpliwości te zostały rozwiane, gdy tylko położyłem zaschnięty pęd kwiatowy na kartkę. Nasiona same zaczęły wysypywać się z zamkniętych kwiatów. Pozostało mi jedynie otrząsnąć pęd i każdy z kwiatów, aby wydobyć nasiona, które nie chciały z własnej woli opuścić dotychczasowego miejsca zamieszkania.

uprawa_rosiczka_muchołówka10.jpg
Wysuszone kwiaty i wypadające z nich nasiona

Bez zbędnej zwłoki wysiałem dwa tuziny nasion w doniczkach z torfem zgodnie ze standardową metodą wysiewu. Jetem ciekaw czy uda mi się z powodzeniem wyhodować nowe pokolenie rosiczek. Jak powszechnie wiadomo, żywe organizmy adaptują się do warunków otoczenia, być może więc, jeśli proces się uda, za kilka pokoleń będę miał własną odmianę rosiczki przylądkowej przystosowanej do życia w warunkach panujacych na moim parapecie ;)

Kategorie: Uprawa