Gdy moja rosiczka przylądkowa, Drosera capensis, obdarowała mnie w ostatnim miesiącu nasionami, nie sądziłem, że bez zgłębienia tematu poprawnego ich zbioru uda mi się coś z nich wykiełkować. Okazuje się, że szczypta nasion wysiana na oko do doniczki z torfem obrodziła kiełkami już po dwóch tygodniach.
Nasiona większości roślin, pozyskane z własnej uprawy, z którymi mam do czynienia, zwykle wymagają kilku zabiegów, aby nadawały się do wysiewu. Oznacza to często czyszczenie z resztek kwiatu/owoców, suszenie, stratyfikację, poprawne przechowywanie, a najczęściej kombinację powyższych. W tym wypadku jednak temat potraktowałem z przymrużeniem oka, gdyż moja wiedza na temat rozmnażania roślin owadożernych jest jedynie podstawowa. Dlatego tym bardziej cieszy oko nowe pokolenie rosiczek rozmnożonych własnymi siłami.
Plan stworzenia nowej odmiany rosiczki, przystosowanej do życia na parapecie w klimacie umiarkowanym pozostaje zatem aktualny ;)