Pod koniec września zebrałem ostatnie papryczki z moich krzaków. Pomyślałem, że to dobra okazja aby w skrócie opisać proces suszenia papryczek. Nie jest to być może fizyka jądrowa, ale warto przestrzegać kilku reguł, aby potem nie żałować.
Najnowszy zbiór składał się głównie z pomarańczowego habanero i scorpiona. Poprzednio zebrane papryczki trafiły już wcześniej do suszarki. Jalapeno zwleka z drugim plonem i pewnie się nie doczekam już nowych podów, a jolokia z jakiegoś powodu się zatrzymała. Tak czy inaczej scorpiona i habanero tym razem wyszło około 900g – mniej więcej po równo każdej z odmian.
Po dokładnym umyciu i pourywaniu ogonków wszystkie papryczki przekroiłem na pół i wyciągnąłem z nich gniazda nasienne. Nie jest to konieczne – ostre papryczki można suszyć nawet w całości a obecność nasion nie wpływa negatywnie na ostateczną ostrość, ale potrzebuję tych nasion, jako że planuję w przyszłym sezonie sprawdzić co z nich wyrośnie. Przy pracy z ostrą papryką silnie zalecam korzystanie z rękawiczek, w przeciwnym razie w ciągu następnych kilku godzin, dłonie nie będą nadawały się do dotykania wrażliwych części ciała – oczu, nosa i innych…
Tak przygotowane papryczki trafiły do suszarki. W trakcie suszenia kilkukrotnie zmieniałem pozycję tacek tak, aby słabiej wysuszone owoce, do tej poru znajdujące się na górze, miały okazję schnąć szybciej na dolnym poziomie. Po około 24 godzinach moje papryczki były zupełnie suche. Należy uważnie przyjrzeć się papryczkom po suszeniu i upewnić się, że nie ma żadnych niedokładnie wysuszonych okazów. Niezupełnie wyschnięte pody mogą powodować problemy przy mieleniu, a zawarta w nich wilgoć może zachęcić pleśń.
Z 900g świeżych owoców zostało mi około 80g suszu. Nie wydaję się to dużo, ale przy tej ostrości 40g mielonego habanero starczy mi bez problemu na rok standardowego doprawiania kanapek. Tak przygotowany susz trafił do blendera. Na tym etapie należy wspomnieć, że maseczka na twarz jest zdecydowanie dobrym pomysłem przy mieleniu, z uwagi na wzbijający się przy mieleniu pyłek papryczkowy. I nie ma tu znaczenia, że blender jest teoretycznie szczelnie zamknięty – papryczkę będzie czuć podczas i po mieleniu. Ja lubię żyć na krawędzi (i czyścić sobie w ten sposób zatoki ;)), ale dla zdrowych na umyśle koneserów ostrości, maseczka jest obowiązkiem. Dla wygody pozostałych domowników, zabieg przeprowadzałem w garażu.
Tak zmieloną papryczkę przesypałem do woreczków strunowych, a te włożyłem dodatkowo do słoika. Habanero najpewniej trafi na kanapki, z kolei ze scorpiona chciałbym pozyskać kapsaicynę (mieszając susz z alkoholem lub olejem) i wykorzystać ją do zrobienia okładów rozgrzewających, ale to na razie jedynie luźny pomysł.