Moje papryczki z wysiewu własnych nasion, zebranych w ubiegłym roku, mają się zaskakująco dobrze. Wszystkie krzaki zaadaptowały się do życia pod chmurą i wzrost zielony wygląda bardzo zdrowo. Co więcej, dwie najłagodniejsze odmiany – Jalapeno i Habanero – owocują, a owoce, póki co, wyglądają jak owoce swoich rodziców. Są co prawda jeszcze zielone, więc o poprawności kolorów jeszcze nie można mówić, ale gdybym miał obstawiać, obstawiałbym, że kolory także będą wierne oryginałom.

sezon-2019-chili-25
Papryczki z własnych nasion pod koniec lipca. Od lewej: Jalapeno, Habanero, Bhut jolokia, Trinidad Moruga Scorpion

Po zaniedbaniach, które opisywałem w ostatnim wpisie, nie ma już śladu. Zawsze jestem pod ogromnym wrażeniem jak szybko rośliny potrafią wykaraskać się z kłopotów i przystosować do skrajnych warunków. Zasada “zbyt dużo miłości zabija tyle samo roślin co zbyt mało” wydaje się potwierdzać, za każdym razem, gdy coś w mojej uprawie pójdzie nie tak. Zbyt częste podlewanie, nawożenie lub przesadzanie, opryskiwanie roślin środkami grzybo/owadobójczymi często bardziej szkodzi niż pomaga roślinom, które często są sobie w stanie same poradzić gdy podda się je presji. Oczywiście nie oznacza to, że należy przestać rośliny podlewać w ogóle, ale być może warto rozważyć ograniczenie ilości zabiegów pielęgnacyjnych do niezbędnego minimum.

sezon-2019-chili-26
Dojrzewające owoce Jalapeno (po lewej) i Habanero (po prawej)

Krzaki podlewane są za każdym razem gdy podłoże trochę przeschnie, a raz w tygodniu podlewam je wodą z domieszką nawozu dla pomidorów. Teraz pozostaje mi już tylko czekać na potwierdzenie jakiego rodzaju dojrzałych owoców mogę spodziewać się w tej uprawy.